27 sierpnia 2011

"Z oka Fryderyka..." cz.10

Kolejny dzień nie jest już tak ciekawy jak poprzednie. Siedzimy w hotelu czekając na wieści z Chopina, mamy lekcje powtórzeniowe, bo nikt nie wziął żadnych książek.  Na ostatniej lekcji- angielskim niespodzianka! Do jadalni, która zastępuje naszą klasę, wkracza Kapitan Baranowski z armatorem statku.  Z ust Kapitana słyszymy, że jesteśmy jedną z najlepszych załóg Chopina, co bardzo nas wszystkich cieszy.  Obiecuje, że nawet jeśli „Szkoła” zostanie przerwana to na pewno razem jeszcze gdzieś pożeglujemy. Wszystkich bardzo to pociesza, chociaż mamy świadomość tego, że najprawdopodobniej niedługo będziemy musieli się pakować.
W piątek idziemy pierwszy raz do brytyjskiej szkoły. Jest bardzo sympatycznie. Jedna z nauczycielek, która co roku zajmuje się wymianami z różnymi krajami, przydziela nas o różnych klas. Razem z Kingą trafiamy do klasy niemieckojęzycznej, ponieważ czujemy się na siłach rozmawiać w miarę swobodnie. Na lekcjach niemieckiego nauczycielka jest zachwycona tym, ze potrafimy płynnie porozumiewać się z angielskimi uczniami, a do tego umiemy więcej niż oni z niemieckiego. Lekcje w brytyjskiej szkole są inne niż u nas. Trwają po 100 minut, wbrew pozorom nie jest to męczące. Każdego dnia są 3 lekcje, ale kończą sie dopiero o 15:00, ponieważ są dwie długie przerwy ( jedna pół godziny, druga 50 minut). Dzieci i młodzież uczą się w grupach 15 osobowych. Pracownie i klasy są bardzo dobrze wyposażone. Szkoła posiada również dużą część przeznaczoną na wychowanie fizyczne.  Są to trzy boiska schowane w „namiocie” i ściana wspinaczkowa na zewnątrz głównego budynku.
W sobotę ciąg dalszy powtórek i zwiedzanie sklepów w własnym zakresie. Jednak wieczorem czeka nas pewna niespodzianka. Anglicy mają święto i jest organizowany pokaz fajerwerków. Na miejscowym stadionie zbierają się wszyscy mieszkańcy Penzance.  Widowisko trwa dobre pół godziny i jest naprawdę niezłe, brakuje tylko muzyki, jako tła. Po pokazie wszyscy wracają do domów spokojnie i nawet o 10 wieczorem kadra pozwala nam wracać w małych grupkach, bo jest bardzo bezpiecznie.
Niedziela już wcześniej zapowiadała się ciekawie. Rano razem z panią Kasią (nasza lekarka), chętni (w tym ja) poszliśmy do szkoły. Nie, w Anglii na szczęście dzieci nie uczą się w weekend. W szkole odbywa się spotkanie metodystów, a my, katolicy chcieliśmy zobaczyć z bliska różnice między tymi religiami. Wszyscy zjawiają się około pół godziny wcześniej. Rozmawiają, piją kawę lub sok, a następnie zaczyna się główna część nabożeństwa. Wszyscy śpiewają, klaszczą, wierni dziękują za osobiste szczęście i za to, że Jezus przyszedł na świat. Rozważają różne problemy na podstawie Nowego Testamentu i życia codziennego. Po południu przychodzi do nas polski ksiądz, który pochodzi z Rzeszowa i wspólnie odprawiamy mszę.
Dwa dni póżniej wracamy na nasz statek, ale tylko po to, żeby się spakować. Niestety musimy wrócić autobusem do domów. W Polsce czekają na nas reporterzy i oczywiście rodzice. Przy pożegnaniu nie brakuje łez i uścisków, mamy jednak nadzieję, że "Fryderyk" szybko zostanie wyremontowany... i znów będziemy oglądać takie widoki :)

21 sierpnia 2011

"Z oka Fryderyka..." cz.9

30 października 2010
Do wybrzeży Anglii (Falmouth) po utracie masztów doholował nas kuter rybacki. Następnie autokar zawiózł nas do hostelu w pobliskim Penzance. W angielskich autobusach trzeba obowiązkowo mieć zapięte pasy i oczywiście nigdzie nie ma przyklejonych gum, czy schowanych śmieci :) Na początku dziwnie się czuliśmy, jadąc lewą stroną ulicy, ale szybko się do tego przyzwyczailiśmy. Po drodze zauważyliśmy wiele palm, które okazały się samosiejkami. Gdzieniegdzie widać było białe stylowe domki, które od razu przeniosły nas oczami wyobraźni do ciepłych krajów. Jak się okazało Penzance jest ślicznym miastem. Leży na cyplu najbardziej wysuniętym na zachód Anglii, otoczonym z trzech stron wodą.
Dojechaliśmy do małego zameczku. To był nasz „YHA Youth Hostel”. Po pobycie w ciasnych kajutach był dla nas jak prawdziwy 3 gwiazdkowy hotel. Menager i reszta obsługi to bardzo mili ludzie, którzy przywitali nas specjałem Cornwallii (region, w którym się znajdowaliśmy się)- specjalnymi rogalami z ciasta francuskiego z gorącym nadzieniem w środku.


Przez dwa dni odpoczywamy: oglądamy zdjęcia, wychodzimy na zakupy, rozmawiamy wspominając śmieszne lub niebezpieczne sytuacje, nadrabiamy zaległości korespondencyjne i oczywiście zwiedzamy. Godzinę drogi od naszego hotelu jest plaża z przepięknym widokiem na ocean, który wypuścił nas ze swych objęć, a niedaleko od brzegu mała wysepka, na której stoi zamek. Kiedy jest odpływ można się tam dostać na piechotę, suchą stopą. Trwa on tylko dwie i pół godziny, później nie da się zejść z wyspy. Jednego dnia weszliśmy do zamku, ponieważ zostaliśmy zaproszeni na zwiedzanie. W Michael’s Mount do dziś dzień mieszkają kolejne pokolenia prawowitych właścicieli z XVII w. Kiedy przekroczymy bramę, wydaje się, że właśnie weszliśmy do "Tajemniczego Ogrodu". Z ciekawością, a jednocześnie ostrożnie stawia się kolejne kroki i zmierza się prosto na sam szczyt góry. A tam… czekają przepiękne widoki na wszystkie strony świata. W sypialni słychać szum morza. Jest cudownie.
Następnego dnia jedziemy do St. Ives.  To mała, malownicza, turystyczna miejscowość.  Zwiedzamy ogród pełen rzeźb i centrum miasta. Następnie rozdzielamy się i po kilka osób oglądamy różne zakątki. Razem z Kingą, moją przyjaciółką trafiamy na promenadę, tuż nad morzem, jest ślicznie. O godzinie 17 mamy zbiórkę blisko dworca i wracamy do hostelu.  Pociągi drugiej klasy nie przypominają polskich. Zawsze są na czas, a do tego czyste i wygodne przedziały, przypominające wnętrze samolotu (śmiejemy się, że nie ma tylko stewardes).  Jednak nic się nie równa z widokami mijanymi za oknem.
cdn..