6 sierpnia 2011

"Z oka Fryderyka..." cz.6

Ahoj!
Jest 16 października 2010,  godzina 8.30 – punktualnie wypływamy ze Stavanger w Norwegii.  Wiatr średni, niestety ze złej strony. Nasz bryg jest tak zbudowany, że możemy płynąć do 60 stopni pod wiatr, stąd prosty wniosek – trasa naszego statku prawie nigdy nie jest dokładnie taka jak się zaplanuje , a różnica może wynosić do 120 stopni (60+60).  Piszę o tym ponieważ, po wypłynięciu z portu zamiast płynąć na południowy-zachód do cieśniny Kaletańskiej, kierujemy się na północny zachód, zahaczając prawie  o równoleżnik 60 stopni szerokości geograficznej północnej. Cel naszej podróży, Karaiby leżą grubo poniżej Zwrotnika Raka (będzie gorącoJ) gdzieś na 12 stopniu szerokości północnej.


18 października 2010, wieczór – cały czas morze Północne. Wiatr coraz mocniejszy, dochodzi do 30 węzłów. Dopada nas sztorm o sile około 8B, a co najgorsze jest on zachodni  i południowo zachodni, czyli kompletnie wiejący ze złej strony niż nam pasuje. Fala od 2,5 do 4 metrów, z czasem robi się jeszcze większa, deszcz leje, że trudno dostrzec podświetlany kompas przy sterze w odległości jednego metra. Akurat ja stoję za kołem. Do burt i relingów mocujemy podwyższone olinowanie, żeby nikogo nie zmyło z pokładu po którym przelewają się fale, szczególnie w części dziobowej. Lekcje oczywiście odwołane, mamy dodatkowe dłuższe wachty. W porywach na 2 żaglach osiągamy prędkość 13 kn. Jako jedna z niewielu, nie mam już choroby morskiej, ale dwa dni ciężkiej pracy w takich warunkach daje każdemu w kość.




 
20 października, po południu – uffff. Wpływamy w cieśninę Kaletańską nazywaną też cieśniną Dover (ang. Strait of Dover), czyli najwęższe miejsce Kanału La Manche. Płyniemy bliżej Wlk. Brytanii tzw. kanałem angielskim. Nauczyciele już nas uczulają: „W Anglii mówcie English Channel, a we Francji Canel la Manche”. Chwilę później otrzymujemy nowe wieści. Przez sztorm, mamy 2 dniowe opóźnienie i kapitan podejmuje decyzję, że nie zawiniemy do francuskiego portu Cherbourg, ale płyniemy prosto do angielskiego Plymouth. W kanale jest zdecydowanie cieplej. Woda ma około 15 stopni C. Niektórzy zauważają zwierzęta bardzo przypominające delfiny (może to naprwadę były one?) :)


cdn...

5 sierpnia 2011

"Z oka Fryderyka..." cz.5

13.10. 2010 po przebyciu 432Mm od ostatniego portu, nasz jacht zawinął do ważnego portu handlowego i rybackiego jakim jest Stavanger, czwarte co do wielkości miasto Norwegii. Trasa jaką płyniemy, ile godzin pod żaglami, ile na silniku, liczba Mm i średnia prędkość – te dane są nanoszone na specjalne mapy.
 Nasz żaglowiec stoi w samym centrum przy reprezentacyjnej kei. Dzięki temu mamy zasięg sieci wi-fi i mogę wysłać ten artykuł. Wzbudzamy dość dużą sensację. Mieszkańcy podjeżdżają samochodami i przyglądają się Fryderykowi. Ludzie są bardzo sympatyczni i wszyscy mówią biegle po angielsku: od 10 latka do 50 latka .  Los miasta związany jest przede wszystkim z ropą naftową, ponieważ pełni rolę centrum jej wydobycia. Nic więc dziwnego, że główną atrakcją w pobliżu portu jest Norweskie Muzeum Ropy Naftowej. W pierwszym dniu mam kambuz (dyżur w kuchni), ale zwiedzam muzeum w dniu następnym. Historię samego miasta można także prześledzić w Stavanger Museum, które składa się z pięciu części, a Muzeum Produkcji Konserw to chyba najciekawsza z nich. W mieście warto też zobaczyć katedrę zbudowaną około 1125 roku.
W Stavanger spotykamy dużo Polaków, pracujących zarówno w tym mieście jak i na statkach. Moja biało-czerwona naszywka na polarze z napisem KOLBUSZOWA zachęca ich do rozmów. Są ciekawi co tu robimy, i „…gdzie jest ta Kolbuszowa?”. Spotkałam nawet sympatycznego człowieka, który pochodzi z Tarnobrzegu. Czuję się prawdziwym ambasadorem naszego regionu. Zachęcam do przyjazdu w nasze spokojne i piękne strony, ale wiem, że osobom ze Skandynawii będzie brakowało ścieżek rowerowych (tu są dosłownie wszędzie), załamią się korkami na drogach, i ciągłym pośpiechem mieszkańców. Mimo wszystko myślę, że my także mamy się czym pochwalić.
Ale wróćmy do charakterystycznego dla Norwegii krajobrazu. Morze i góry, dwa żywioły połączone w całość, tworzą krainę, gdzie woda o intensywnej barwie wdziera się w głąb lądu pomiędzy pionowo wznoszące się skały i urwiska. Żałujemy, że dalej na północ już nie popłyniemy bo tam są podobno jeszcze piękniejsze widoki.
W Norwegii wysiada z naszego żaglowca kpt. Krzysztof Baranowski. To dzięki niemu ta wyprawa. Fantastyczny człowiek, który w ciągu tych 3 tygodni był dla nas przykładem. Szkoda że nie może poświęcić nam więcej czasu, ale umawiamy się z nim na Małych Antylach na ostatnie trzy tygodnie rejsu. Pożegnaliśmy go wstając po cichutku i ustawiając się na rufie, tak jak do bandery (taki rodzaj apelu). Dla większości z nas było to coś strasznego- wstać przed rozgrzewką (przed 5.00), żeby Kapitan nie usłyszał ( on ma uszy nietoperza ;)), ale widząc jego wzruszenie wiemy, że warto było!
Niestety, razem z nim wysiada dwoje z naszej załogi: Asia i Konrad oraz bardzo sympatyczna operator filmowa Weronika.
My, jutro rano czyli 16.10.2010 wypływamy dalej, kierujemy się do Cherbourog we Francji, czy to będzie przez całe morze Północne czy przez Szetlandy i Atlantyk to wie tylko kpt. Ziemowit Barański (jest to uzależnione od pogody).
cdn..

3 sierpnia 2011

"Z oka Fryderyka..." cz. 4

Jest 9 października 2010, rano wypływamy z Frederikshaven i żegnamy Danię. Niestety wiatru prawie nie ma. Kierujemy się w stronę Norwegi, jednak nasza prędkość to zaledwie 2-3 kn. Silnika nie uruchamiamy, jest bardzo nieekonomiczny, pali 1000 litrów ropy na dobę i wykorzystujemy go głównie w sytuacjach manewrowych np. w portach. I tak pracuje cały czas agregat prądotwórczy, czyli 100litrów ropy na dobę. Korzystając z takiej pogody kapitan zarządza manewry „człowiek za burtą”. Oczywiście nikt z nas nie wie, że to tylko ćwiczenia i alarm traktujemy bardzo poważnie.
Wrócę jeszcze do Frederikshaven. To mały port, który zaskoczył nas… górami śmieci. Okazało się jednak, że stąd są one przewożone do specjalnych spalarni w Danii lub w Szwecji. Dowiedziałam się, że razem z farmami wiatraków dają energię, a koszt jej wytworzenia jest dużo niższy niż w naszym kraju gdzie energia jest produkowana głównie z węgla czy gazu. Tutaj przetwarzane jest 100% śmieci komunalnych bądź w formie recyklingu bądź do wytworzenia energii. Dla porównania w Polsce jest to tylko 14%. Pozostała część śmieci jest niestety składowana.
Brzeg Norwegii widzimy dopiero po 30 godzinach, płynąc w tym tempie. Widoki są jednak warte czekania. Ta monotonia i spokój nie trwa to jednak za długo. Zrywa się burza i wysoka fala. Morze Północne jest stosunkowo płytkie (średnio około 80m głębokości) i masy ciepłego powietrza z nad Atlantyku zderzające się z zimnym  powietrzem od strony Półwyspu Skandynawskiego powodują duże fale i zmienność pogody na tym morzu. Musimy dodatkowo halsować przez kolejne 3 dni. Daje to w kość większości załogi. Jak napisał nasz kolega w sms-ie do rodziców: "Sztorm, duża fala, burza, i silnie wieje. Płyniemy na trzech żaglach. Prawie wszyscy rzygają, w kabinach, na korytarzach, straszny smród, lekcje odwołane, cztery razy od rana alarm do żagli...” . Tak czasem wygląda żeglowanie Rynną Norweską (część morza Północnego).
cdn...

1 sierpnia 2011

"Z oka Fryderyka..." cz.3

4 października 2010
Miejscem, które powinien zobaczyć każdy, znajdujący się na tej wyspie jest muzeum w Aakirkeby.  Kiedy usłyszeliśmy, że jedziemy do muzeum NaturBornholm wszystkim zrzedły miny. Jednakże większość wolała to, niż prace bosmańskie, chociaż nasi Bosmani są bardzo mili;) Ja również wsiadłam do autokaru. Jechaliśmy jakieś 20 minut. Po drodze zauważyliśmy, że krajobraz Bornholmu jest bardzo zróżnicowany. Tuż obok wygładzonych przez lodowiec (kiedyś były to ogromne góry!) skał, są piękne lasy, łąki  oraz jeziora.  Nasz autobus zatrzymał się na dużym parkingu. Wysiedliśmy i ujrzeliśmy dosyć długą alejkę prowadzącą do nowoczesnego budynku, świetnie wyglądającego na tle pasących się czystych krów i owiec. Wchodząc do muzeum spotkaliśmy naszą przewodniczkę. O dziwo była to Polka, która mieszka na Bornholmie od 6 lat.  Od razu przystąpiliśmy do zwiedzania. Pierwszym etapem zwiedzania było przejście przez imitację „czarnej groty”. W jej wnętrzu były przedstawione cztery żywioły - powietrze, woda, ogień i ziemia. Następnie zobaczyliśmy puls Ziemi i weszliśmy do wehikułu czasu, który pokazał nam historię Bornholmu- przeżyliśmy nawet trzęsienie ziemi.

Niestety maszyna czasoprzestrzenna przeniosła nas tylko do tyłu- nie mogliśmy wrócić do XXI wieku. Żeby to zrobić musieliśmy wypełnić karty pracy, przechadzając się po korytarzach muzeum. Mogliśmy robić różne doświadczenia- np. odciski paproci J.  Później zostaliśmy podzieleni na grupy pięcioosobowe. Każda z nich dostała mapkę- plan orientacyjny, pytania i GPS. Naszym zadaniem było odnalezienie kilku charakterystycznych punktów w terenie, blisko NaturBornholm. Jednym z takich punktów było miejsce w którym można było stanąć jedną nogą na jednej pycie tektonicznej, a drugą na sąsiadującej. Jest to jedyne miejsce w całej Danii gdzie można tego dokonać .
Kiedy wróciliśmy z muzeum, gdzie spotkaliśmy też (żywe) krokodyle i żółwie, wszyscy byliśmy pełni wrażeń. Bardzo nam się to podobało, jednak kolejnego dnia wieczorem wypływamy w morze i trzeba trochę popracować.


Wypływamy dzisiaj, 4 października wieczorem,. Na początku jest nawet sztormowo, nie rozwijamy więc wszystkich żagli. Płyniemy na trzech żaglach rejowych i trzech sztakslach. I tak do rana przepływamy Bałtyk, a przez dzień podziwiamy fantastyczne widoki w cieśninach duńskich. Dalej robi się ciężko, bo wiatry są przeciwne i musimy halsować, czyli pływać zakosami, np. 25 Mm na 45 stopni, potem alarm do żagli, szybki zwrot przez rufę i kurs 315 (zero stopni wyznacza kierunek północny).  Kierujemy się do portu Frederikshaven, najbardziej wysuniętego na północ Danii.

31 lipca 2011

Z „oka” Fryderyka… cz. 2

(4 październik 2010r.)

Wypłynęliśmy z Gdyni zgodnie z planem 3 października 2010 o godzinie 1030. Część rodziców przyjechała jeszcze raz nas pożegnać. Tradycyjnie rzuciliśmy kwiaty do wody (aby pozyskać jej życzliwość), zdjęto cumy i w drogę.
Wiatr sprzyjał. Wiał z południowego wschodu i po minięciu Helu płynęliśmy na pełnych żaglach z prędkością prawie 11 węzłów (z ang. knots, czyli mile morskie na godzinę) przy wietrze 6-8 Beauforta. Jak na żaglowiec to całkiem niezła prędkość. Nasza maksymalna to na silniku około 7kn a na żaglach 16kn. Na początek mieliśmy więc niezłe bujanie. Po kilku godzinach większość już poczuła co to jest choroba morska. Fale dochodziły do 3 metrów wysokości. O ile w dzień świeciło słońce to noc dała się we znaki i było bardzo zimno. Po prawie dobie i przepłynięciu 191Mm, dobiliśmy do miasteczka Rønne największego portu na duńskiej wyspie Bornholm.
Jest ono stolicą tej niewielkiej wyspy i miejscem, do którego przybywa wiele turystów szczególnie w okresie letnim. Mała stosunkowo odległość pomiędzy Polską, a wyspą pozwala nawet małym jachtom tu przypływać. Nad miastem góruje biały kościół. Śliczne wąskie uliczki, klimatyczne stare domeczki, wszystko utrzymane w zadbanym stanie. Dużo kwiatów i dekoracji. I ciekawostka - domki sprawiają bardzo stare wrażenie, ale miasto zostało zbombardowane w 1945 roku i zniszczona część została odbudowana, tak jak było przed wojną, w tym samym stylu.
cdn... :)

Z „oka” Fryderyka… cz.1

(2 października 2010)
Ahoj!
A jednak się udało! Płynę „dookoła świata” J
Piszę z Gdyni, gdzie ćwiczymy manewry, zdajemy egzaminy z olinowania (trzeba znać wszystkie nazwy! L) i powolutku przyzwyczajamy się do morskiego trybu życia. W zasadzie to nie ma lekko: mało snu, częste wachty i alarmy w nocy, kambuz prawie 14-sto godzinny, szkolne lekcje, no i przenikliwe zimno… ale po kolei.
Żaglowiec „Fryderyk Chopin” czekał na nas w Basenie Prezydenckim, w Gdyni od 24 września 2010. Następnego dnia, w sobotę zamustrowałam się (to takie zameldowanie czasowe na statku) razem z szesnastoma innymi członkami załogi szkolnej - kadra zawodowa była tu już wcześniej. Reszta ekipy dołączyła w niedzielę rano. Jest nas 36 gimnazjalistów z całej Polski. Podczas gdy nasi rodzice mieli pierwszą i ostatnią chyba „wywiadówkę”, kończyliśmy się rozpakowywać. Parę osób wyszło jeszcze dokupić kilka rzeczy, których zapomnieli wziąć z domu. Trudno było się zmieścić z bagażami przygotowanymi na 4 miesiące w małych kajutach, ale to nie jest statek pasażerski, wycieczkowy. Nasz „Fryderyk” to piękny bryg (taka historyczna klasa okrętu żaglowego), trzeci największy tego typu żaglowiec na świecie. Długość kadłuba ponad  44m, szerokość ponad 8m, wysokość masztów 37m, powierzchnia żagli 1200 m2.
Pogoda niestety nie dopisała i padało aż do czwartku. Bez względu na to codziennie odbywamy ćwiczenia – poranna zaprawa, ćwiczenia na szalupach no i przede wszystkim na rejach. Bez grubej czapki, dobrego sztormiaka i rękawic, trudno byłoby wytrzymać na tym wietrze na wysokości 8 czy 10 piętra (najwyższa reja jest na wysokości 12 piętra) pracując z żaglami. 
Gdynia jest pięknym miastem. Nie mamy zbyt wiele czasu na zwiedzanie, ponieważ kończymy remont naszego bryga, pakujemy prowiant (około 8 ton), i dużo się uczymy, ale mamy możliwość zejścia do miasta. Ludzie są mili i uprzejmi, często są jakieś pokazy, koncerty, psy nie biegają bez smyczy. Zadbane są ścieżki parku, alejki rowerowe, a widoki na horyzont tworzą klimat nieporównywalny do niczego innego. Bezpłatna sieć wi-fi jest w całym mieście dzięki czemu mogę korzystać z Internetu. Ceny w sklepach są jednak trochę wyższe.
Jutro czyli 3 października startujemy. Kierujemy się na północ i mam nadzieję przyjrzeć się z „oka” Fryderyka wyspie Bornholm.
Cdn….