26 grudnia 2011

Jasełka na Karaibach


Jest drugi dzień Świąt, a ja wracam myślami do świątecznej atmosfery na statku. W ostatnich dniach listopada rozpoczęliśmy przygotowania do mikołajek. Pani Ola rozdała karteczki z imionami
i zorganizowała losowanie w czasie apelu po podniesieniu bandery. Prezenty miały być wykonane własnoręcznie z ogólnie dostępnych materiałów przy użyciu narzędzi bosmańskich, własnych talentów
i pomysłowości. Postanowiliśmy też zorganizować jasełka. Rozpoczęły się również ćwiczenia chóru pod batutą Domy, naszej jedynej dyrygentki :) Odtąd każda wolna chwila poświęcana była na przygotowywanie prezentów. Powstały między innymi: bransoletki z lin, naszyjniki z muszelek, pudełeczka z kokosów
i świeczniki z jeżowców, drewniane breloczki i wiele innych, które są wspaniałą pamiątką.

W dniu 6 grudnia wszystkim udzieliła się świąteczna atmosfera, przez co trudno było o skupienie się na lekcjach. Wieczorem spotkalismy się na rufie w uroczystych strojach- granatowo-białych koszulkach
i spodenkach. Świetowanie rozpoczęło się od występu chóru, który w składzie Jadzia, Anitka, Ania, Aga, Kinga, Tajfun, Karol, Wiktor, Miły, Marek i ja odśpiewał kilka kolęd w własnych aranżacjach. Wśród tradycyjnych kolęd znalazła się też kolęda żeglarska, którą wykonałam razem z p. Buśką i Kingą.  Potem przyszedł czas na morskie jasełka, w wykonaniu Ali, Jadzi, Karola, Karoliny i innych. Oryginalny scenariusz napisała Madzia, a tło historii stanowiły różne miejsca na pokładzie.
W rolę Mikołaja wcielił się Kapitan Ziemek. W czerwonym stroju rozdawał śmieszne prezenty. Atmosfera była wspaniała. Później wszyscy musieli wrócić do zwykłych obowiązków.

17 grudnia 2011

Szaro, zimno i smutno...

I już jestem w domu... Trochę tu, w Polsce, zimno niestety.

Zeszliśmy ze statku około16:30 czasu karaibskiego. Pojechaliśmy autobusem na lotnisko w Fort de France. Odlecieliśmy do Paryża. Przesiadka w stolicy Francji była koszmarem. Trafiliśmy na strajk (najprawdopodobniej ochrony) i chociaż dotarliśmy odpowiednio wcześnie na następne lotnisko, o mały włos nie spóźniliśmy się na lot.  Nie zepsuło nam to humoru i dobrze bawiliśmy się w trakcie podróży. Robiliśmy zdjęcia, rozmawialiśmy, śmialiśmy się ze wszystkiego, aż do czasu odebrania bagażu. Rodzice czekali na lotnisku i wyglądali mniej więcej tak (było ich kilka razy więcej niż na zdjęciu):

Na koniec uroczyste spotkanie z Kapitanami, Armatorem Fryderyka, rodzicami i oczywiście naszą szaloną kadrą ;) Odebraliśmy świadectwa, złożyliśmy podziękowania, zaśpiewaliśmy piosenkę ułożona przez Jelenia (Kuba) i już musieliśmy się rozstawać. Wszystkim było okropnie smutno, ale mamy plan- spotkykamy się na Chopinie, jak tylko wróci do Polski :)
W domu jest super, ale już tęsknię za żeglowaniem i za załogą.

 

11 grudnia 2011

Czas pożegnań...

Ahoj
Rejs szybko dobiega końca:(
Ostatnie dni to nowe miejsca, o których już napiszę po powrocie. Nauki wciąż bardzo dużo, ale znajdujemy też chwile na inne atrakcje. Teraz nie ma czasu na opisywanie, tyle się dzieje.
Jedno wiem na pewno, że będzie mi bardzo trudno się rozstać i będzie mi brakowało takich ludzi, chwil i miejsc.

Do zobaczenia wkrótce!!!

5 grudnia 2011

Martynika - wizyta pierwsza

Ahoj
2.12.2011 wpływamy do zatoki niedaleko znanego Fort do France - stolicy Martyniki. Stąd odbywają się reguralne loty przez Atlantyk do Francji i stąd za kilkanaście dni będziemy powracać :) :(
Na razie jednak przypłynęliśmy tu po reporterkę z gazety Rzeczpospolita i z nią jeszcze trochę popływamy.  Daje nam popalić klimat tropiku zwłaszcza, że ostatnie dni codziennie pada i pada. Każdy chodzi w wilgotnych lub mokrych ciuchach, a o kąpieli i praniu można tylko pomarzyć - mechanik wydał polecenie osdzczędzania wody. Obawiam się, że część mojej garderoby po tej wyprawie wyląduje w koszu, bo woda morska bardzo je niszczy, no a niektórych to już chyba nie da się doprać;)... Mamy, co prawda aparaturę do oczyszczania wody morskiej - desalinator - ale w zatoce, w której kotwiczymy jest zbyt płytko i niezbyt czysto, dlatego nie można uruchomić sprzętu.
Najpierw mam całodzienny kambuz, w następnym dniu jedziemy na wycieczkę na plantację trzciny cukrowej i do destylarni rumu.
Prezenty dla rodziny zakupione:) przez prawie całą załogę





3 grudnia 2011

Sint Maarten

Ahoj
27.11.2011 o 6 rano miejscowego czasu wpływamy w zatoczkę Great Bay nad którą leży Philipsburg,  miasto na Sint Maarten. Przez ostatnie dni płynęliśmy między wieloma wyspami Małych Antyli. Niestety nauka i praca nie pozwalały poczuć się jak na wczasach:))


Wyspa SM jest podzielona na część francuską (północna) i holenderską (południe- tu właśnie jesteśmy). Po rzuceniu kotwicy, pracujemy przy klarowaniu żagli - udaje mi się zwinąć cztery:) Cały dzień pada deszcz (właściwie jest ulewa) i siedzimy na statku. W kolejnym dniu dopływamy pontonem na ląd - czasem zdarza się komuś wylecieć na fali i wpaść do morza, tym razem nie utrzymał się Maciek... - zwiedzamy stolicę wyspy, głównie w poszukiwaniu kartek, pamiątek i internetu - w MC nie działa. 

Pochmurna i deszczowa pogoda przyśpiesza nasze wypłynięcie w dniu 29.11.2011 - tym razem na południe. I znowu nie udało się wyprać rzeczy, albo nie ma czasu, albo dostępu do prądu....albo oszczędzamy wodę.

24 listopada 2011

Saint Vincent i Grenadyny

Od kilku dni odwiedzamy wyspy archipelagu Grenadyny. Najpierw wyspa Mayreau, na której spędzamy dzień pod palmami i w wodzie. Mamy po raz pierwszy okazję do nurkowania na rafie koralowej. Woda cieplutka, kolorowe ryby, rozgwiazdy, kraby, koralowce i wodorosty. Jedna z koleżanek ma aparat do zdjęć podwodnych i mam nadzieję, że przywiozę jakieś fotki.

Wieczorem urządzamy kolację (ognisko) na plaży - jest super, tylko cierpię po opaleniu przez słońce, bo dziś zapomniałam posmarować się kremem ochronnym.
Kolejna wyspa to Bequia , Port Elizabeth i typowe klimaty karaibskie.


A zaraz ruszamy na północ, kolejny przystanek za kilka dni.
Pozdrowienia dla czytelników.

23 listopada 2011

Grenada

Ahoj

18.11.2011 dobijamy do portu Hillsborough na wyspie Caurricou. Należy ona do malutkiego wyspiarskiego państwa Grenada. Lekcje przeplatamy odpoczynkiem na plaży, pływaniem i zwiedzaniem.
W zasadzie trudno tu mówić o cywilizacji typu bankomat, kino czy zabytki. Wszystko zastępuje fantastyczna przyroda i widoki. Miasta sprowadzają się do jednej ulicy z trzema sklepami i barem. Jest raczej biednie ale bardzo przyjaźnie.

W kolejnym dniu objeżdżamy autokarem wyspę, niestety pogoda daje w kość (upał i deszcz - straszna wilgoć). Humor poprawiają nam przepyszne ananasy, kokosy, banany i grejpfruty zrywane prosto z drzew - nie jest to jednak takie łatwe, więc koledzy próbują wdrapywać się na w miarę niską palmę, a my czekamy na spadające kokosy - tylko jednemu się udaje:) Reszta ląduje na piachu.


20 listopada 2011

Dominica



Widok z wyspy Dominiki
Ahoj!

Po przepłynięiu Oceanu dobijamy do Portsmouth na Dominice. Mamy bardzo atrakcyjne, a przez to bardzo zajęte dwa dni. To właśnie tu były kręcone zdjęcia do "Piratów z Karaibów". Fantastyczna roślinność, wspaniałe wodospady, plntacje bananowców, kwitnące hibiskusy, to naprawdę robi wrażenie. Zwiedzamy także rezerwat rdzennych mieszkańców wyspy: Indian River. Po drodze można posilić się znalezionymi kokosami, które maczetą rozłupuje nasz przewodnik.



Kąpiel pod wodospadem Emerald Pool





















Nie darujemy sobie także kąpieli pod wodospadami i pływania w słodko-słonej rzece. Z internetem jest tu problem (jest płatny) i nie ma na to czasu!. Zanim nacieszyliśmy się wyspą, wypływamy na Morze Karaibskie. Kierunek południowy.

14 listopada 2011

Atlantyk

Ahoj!
Opuszczamy Wyspy Zielonego Przylądka 30.10.2011 pod wieczór. Nastepnego dnia zapada decyzja (niełatwa - próbujemy ją podjąć kilkakrotnie) o dalszej trasie. Płyniemy na Karaiby, czyli kurs zachodni - około 270 stopni na kompasie. Łapiemy łagodny pasat co pozwola przebywać około 150 do 200 Mm na dobę. Codzienne obowiązki, lekcje i niekończący się Atlantyk dookoła. Gorące dni i noce z gwiazdami trochę innymi niż oglądanymi  z domu (za którym co by nie mówić zaczynam tęsknić) - Wielki Wóz odwrócony podobnie jak Księżyc na "plecach". Oprócz lekcji i zwykłych wacht pracujemy przy odkuwaniu rdzy, czyszczeniu chłodni, lakierowaniu drewna, malowaniu, a także do codziennych obowiązków należy zbieranie z pokładu sympatycznych latających ryb :) Prócz pracy i nauki są jednak także wieczorki filmowe, poetyckie i ....satyryczne.
Odrabianie lekcji na Atlantyku (jeszcze przed strefą Zwrotnikową) fot. Z. Bosek
     Długo mnie już nie było także w Gimnazjum i trochę mi brakuje wszystkiego co z nim związane- koleżanek, nauczycieli, lekcji… Ale tutaj też jest bardzo ciekawie:).
Nasz plan dnia wygląda mniej więcej tak: wstajemy o 6:30- właściwie zwlekamy się z koi półprzytomni , ubieramy się, bierzemy do ręki szelki i szybko wychodzimy na pokład. Tam czeka już na nas Bosman Tajfun, który prowadzi rozgrzewkę.  Następnie, wchodzimy na reje albo chociaż na marsa (podest na środku masztu). Potem mamy wolne...;) do śniadania. Przez te pół godziny musimy się umyć i posprzątać w kajutach. Po pierwszej turze śniadania o godz. 8:00 mamy zbiórkę na rufie i podniesienie bandery. Wtedy to jedyny raz w przeciągu całej doby spotykamy się wszyscy razem. Ceremoniał wygląda w ten sposób: pięć minut przed ósmą na całym statku rozlega się dzwonek. Starsi wachtowi przeliczają załogę uczniowską. Na minutę przed, oficer wachty pełniącej służbę uspokaja ostatecznie całą załogę. Krzyczy : „ Załoga baczność!!! (oczywiście chodzi o żeglarską postawę- nogi w lekkim rozkroku ręce splecione z tyłu), "Na banderę!” Wtedy jedna osoba wybija cztery pełne szklanki (dźwięki na dzwonie), Bosman daje sygnał świstem, a kolejne dwie osoby wciągają banderę. Po tym wszystkim głos ma Kapitan i kadra. Omawiamy ważne dla wszystkich sprawy, problemy, śpiewamy sto lat jeśli ktoś ma urodziny. Staramy się żeby zebranie było krótkie, szczególnie kiedy jesteśmy w morzu, ponieważ wszyscy mają swoje obowiązki. Raz były okropne przechyły, każdy starał się być poważny podczas podnoszenia bandery, ale było to bardzo trudne bo wywracaliśmy się na siebie.
Przechyły na Morzu Północnym fot. Z. Bosek
Następnie wachty sprzątają swoje rejony czyli miejsca wspólne pod pokładem np. klasę, mesę, salon kapitański, toalety. Od 9:00 mamy lekcje, oczywiście z małymi przerwami :P. Mamy ten plus, że nie musimy nosić tych okropnie ciężkich plecaków, bo nasze książki są w naszych kajutach. Jednakże każde spóźnienie jest odpowiednio „nagradzane” np. przy czyszczeniu silnika lub szajs maszyny. Nauczyciele nas odpytują i wstawiają oceny (czyt. pały ;)). Później idziemy na obiad. Chyba każdy wie, że kto ma Kuka za przyjaciela ten na morzu nie zginie :D. Nasza pani Krysia jest spoko - robi pyszne posiłki. Przez całą dobę pełnimy wachty morskie. Wolne mamy jedynie wtedy, kiedy są lekcje - w tym czasie statkiem opiekują się nauczyciele, niemający zajęć – chyba, że jest alarm to pracujemy wszyscy. Po obiedzie przejmujemy obowiązki morskie. nie ma czsu na nudę. Sterujemy, stawiamy lub zrzucamy żagle i wypatrujemy niebezpieczeństw np. innych statków na naszym kursie. Pewnego razu, nasza koleżanka stała na „oku”. Na horyzoncie ukazał się niezidentyfikowany obiekt pływający. Po pięciu minutach był już tylko 2 mile od nas i wcale nie zmieniał kursu, chociaż powinien ustąpić nam miejsca według obowiązującego międzynarodowego prawa morskiego. Musieliśmy budzić Kapitana, który wydał rozkaz „Do piłowania”, czyli zmienienia kursu na silniku. O mały włos nie uderzyliśmy w burtę tankowca, który jest prawie taki szeroki jak długość naszego żaglowca. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło…
Kiedy jest ładna pogoda, to taka wachta jest samą przyjemnością, lecz kiedy pada, jest sztorm, a na dodatek jest środek nocy, to jest bardzo nieprzyjemnie. Jedna osoba pomaga oficerowi w prowadzeniu nawigacji. Na stanowiskach zmieniamy się co pewien czas. Wszyscy jesteśmy podzieleni na trzy wachty, a co miesiąc zmienia się nam oficer. Każda wachta ma 4 godziny służby, potem kilka godzin przerwy i  ….od nowa służba. Średnio na dobę śpimy około 4 do 5 godzin. Bywa, że krócej, bo przez cały Atlantyk mieliśmy bardzo dużo nauki, a ostatnie trzy dni to próbne egzaminy gimnazjalne...

Pozdrowienia dla całego Gimnazjum
Kasia
Do zobaczenia w grudniu

Dopływamy do Dominiki
P.S. Ląd widzimy po 15 dniach żeglugi. Jesteśmy na Małych Antylach w Ameryce Środkowej:))) przepłynęliśmy Ocean !!!

29 października 2011

Praia

Praia to stolica Republiki Zielonego Przylądka leżąca na wyspie Santiago (W-py Podwietrzne). Klimat tropikalny: pochmurny dzień to i tak 30 stopni C, noc 25 stopni. Stoimy na kotwicy, ale buja jak na pełnym morzu. Kilka ostatnich dni działała nam klima - inaczej wszyscy chcieli spać na rufie, pod pokładem 35 stopni:( - niestety silnik się zepsuł i znowu leje się z nas pot. Może uda się go naprawić bo w perspektywie jest szansa na Równik i półkulę południową :)
Do portu dopływamy pontonami po wielogodzinnych pertraktacjach z władzami - jest to kłopotliwe i czasami kosztowne, ale nasza kadra daje sobie radę. Oczywiście trzeba być bardzo ostrożnym dziewczyny idą w towarzystwie kolegów. Trzymamy się w grupach kilkuosobowych i żadnych cennych przedmiotów na wierzchu. Robimy zrzutkę na taxi i jedziemy do centrum szukać neta w jakiejś lepszej dzielnicy.


Kawiarenka z siecią wi-fi i mieszkankami Prai
  Udaje się!!! udaje się mi również uruchomić komórkę - poprzez zmianę operatora na wyspie. Mamy jeszcze trochę czasu na zwiedzanie i powrót na żaglowiec.
Codziennie ktoś łowi ryby, większość z nich jest mi nieznana nawet z nazwy.

fot.Z.Bosek

Niktóre później przyrządza nasza kochana Pani Krysia, która stara się zawsze na kolację zrobić jakąś niespodziankę, coś fajnego. Ale dla Kuka muszę poświęcić oddzielny post.
A popołudniu znowu wypłyniemy gdzie wiatr poniesie...

28 października 2011

Wyspy Zielonego Przylądka


Płynąc z północy najpierw dopływamy do Wysp Zawietrznych Zielonego Przylądaka. Wybieramy wyspę o nazwie Sal. Na początek okazuje się, że zejście na ląd to 25Euro od osoby:( (to prawdopodobnie koszt wizy). Poza tym, załoga decyduje się nie wypuszczać nas samych ze względu na niebezpieczeństwa, więc na ląd schodzi część z nas pod opieką. To nie koniec "ciekawych" informacji. Połączenie internetowe jest niemożliwe, a telefoniczne - po pierwsze jest bardzo trudne (nawalają miejscowi operatorzy), po drugie jest baaaardzo drogie - ktoś nierozważnie wykręcił do rodziców, pogadał szczęśliwie kilka minut i ... 120 pln odjechało w eter.

fot. Z. Bosek
 Dlatego więcej informacji o tych dniach rejsu opiszę później. Po południu urządzamy zawody sportowe i skoki do wody. Zamontowaliśmy linę - huśtawkę i na niej jak Tarzan na lianie skaczemy do wody.
W zasadzie my też mamy dżunglę lin;)))

fot. Z. Bosek

28 pażdziernika przepływamy do Prai, stolicy Republiki Zielonego Przylądka i mój telefon przestaje działać:(

27 października 2011

Woda, woda, woda

Ahoj
18.10.2011 pod wieczór ruszamy na Ocean. Jest gorąco, przez kilka dni zbliżamy się do Zwrotnika Raka. Pod pokładem sauna, gorąco i duszno. Rzadko włączają wentylację -  ma być jeszcze gorzej. Każdy jest zmęczony takim upałem. Teraz wachty nocne są "ulgą", a do małej ilości snu już się przyzwyczailiśmy (średnio 4-5 godzin na dobę). Klimat wyraźnie daje się we znaki.
Czasem bywa trudno, żaglowiec jakby ciaśniejszy,  a passat, który miał nas nieść prawie nie wieje. Codziennie praca, nauka, praca, nauka, gorącooo.

Fot. Z. Bosek


Fot. Z. Bosek

Nauczyciele nie odpuszczają i musimy się starać, bo przy braku zaliczeń nie możemy schodzić na ląd - jak już dopłyniemy. Wkrótce też oceny będą przesłane rodzicom. Taka wirtualna wywiadówka!!!

26.10.2011 dopływamy do jednej z wysepek Republiki Zielonego Przylądka.

18 października 2011

La Gomera

W poniedziałek t.j. 17 października 2011r. przepływamy do miasteczka San Sebastian de la Gomera. Cumujemy i schodzimy na ląd. Jest czas siesty dla mieszkańców wyspy. Pierwszy raz widzę coś takiego - jakbyśmy chodzili po wymarłym miasteczku. Czuje się, że mieszka tu trochę ludzi, ale nikogo nie widać, wszyscy odpoczywają w zaciszu swoich domów. Napotykamy budynek, który kiedyś był domem Krzysztofa Kolumba. Dotarł  on tutaj w roku 1492, a później wyruszył na Atlantyk i odkrył Amerykę.
Dzisiaj byliśmy w Narodowym Parku Garajonal. To bardzo ciekawy obszar, w którym panują dość specyficzne warunki klimatyczne. Podziwiamy fantastyczną roślinność, między innymi lasy cedrowe, wawrzynowe, olbrzymie wrzosy.


 Musimy się jednak śpieszyć i po wejściu na najwyższy szczyt kadra funduje nam dwu-godzinny bieg do autokaru:)
Wieczorem planujemy wypłynąć w kierunku Wysp Zielonego Przylądka, czyli przed nami kolejny tysiąc mil morskich.
Thx za komentarze.
Pozdrawiam.

17 października 2011

Los Cristianos

Ahoj
16.10.2011 rano podczas uroczystej bandery żegnamy Kapitana Krzysztofa Baranowskiego, który wraca do Polski. Dziękujemy serdecznie i z całego serca Nasz Kochany Kapitanie!
Przed południem wypływamy z Santa Cruz i kierujemy się na południe. Cały czas widzimy Teneryfę i szczyt wulkanu. Po pewnym czasie rozlega się dzwonek alarmu - "Wszyscy do żagli". Nadlatuje helikopter, a w nim..... nasz znajomy operator kamery i fotoraf.

 "zidentyfikowany " obiekt nisko latający;)

Wspinamy się więc po rejach i masztach - w górę, w dół, stawiamy żagle, zwijamy, robimy zwroty, mamy nadzieję na pamiątkowy piękny film i nezłe fotki.
Bark nadal mam zaklejony taśmami - plastrami, ale mimo to wdrapuję się na piątą - przedostatnią reję:)


Cała "zabawa" trwa około godzinę, potem już spokojnie, na wieczór dobijamy do Los Cristianos, miasta po przeciwnej stronie Teneryfy. Stajemy na kotwicy kilkaset metrów od brzegu. 


Planujemy przepłynąć na położoną niedaleko małą wysepkę Gomerę. Ale co przyniesie następny dzień, tego żeglarz nie może być pewny;)

15 października 2011

Teneryfa

Ahoj!

Do stolicy Santa Cruz de Tenerife dopłynęliśmy 13 października 2011r. wieczorem. Zwiedzanie zaczynamy następnego dnia.
Przed południem mamy czas wolny i w małych grupach przedeptujemy okolice mariny żeglarskiej w poszukiwaniu McDonalds - gdzie możemy skorzystać z  bezpłatnej sieci wi-fi. krótka wymiana informacji
z rodzinami i meldujemy się na statku. Pamiętamy o tym, że 14 październik to Dzień Nauczyciela, na którego świętowanie przygotowywaliśmy się od dłuższego czasu.
Składamy  serdeczne życzenia wszystkim nauczycielom: pomyślności w pracy pedagogicznej,  satysfakcji, cierpliwości, wiary w lepsze jutro (szkoły pod palmami:) ) i ambitnych uczniów. Piosenka z autorskim tekstem naszego kolegi Kuby była hitem wieczoru.

Autorska piosenka dla nauczycieli na żaglowcu. Fot. Z. Bosek
W sobotę 15 października po śniadaniu wyruszamy autokarem na zwiedzanie tej największej hiszpańskiej wyspy w archipelagu Wysp Kanaryjskich. Bardzo cieszę się z tej wycieczki, podczas której centralnym punktem programu jest wulkan Teide - jeden z dwóch obiektów wyspy wpisanych na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego UNESCO.  Ma ponad 3700 m wysokości n.p.m. , a średnica krateru sięga 15 kilometrów. Wokoło rozpościera się Park Narodowy Teide, w którym występują niezwykłe rośliny o tajemniczej nazwie Tajinaste spotykane tylko na Teneryfie i nigdzie indziej na świecie.

Niezwykłe Tajinaste, a w tle wulkan Teide

Sam wulkan jest najwyższym punktem na całym Ocenie Atlantyckim.
Jutro żegnamy Kapitana Baranowskiego, który wraca do kraju - żal się będzie rozstać...

Machico

Z Porto Santo wypływamy w godzinach popołudniowych 10 października 2011. Jesteśmy przekonani, że płyniemy na Wyspy Kanaryjskie, ale nie przewidujemy niespodzianki naszego Kapitana. Rano następnego dnia stajemy na kotwicowisku obok miasteczka Machico na Maderze. Podobny krajobraz jak na poprzedniej wyspie i oczywiście okazja do zakupu owoców i popływania w oceanie.
Wieczorem dostajemy zadanie detektywistyczne "Znaleźć mordercę Caterine Jones na Chopinie ":) - mamy dużo zabawy, bo "zabójcą" okazał się nasz kolega Karol.


Jak się okazuje to nie ostatnie niespodzianki Kapitana. W drodze na Kanary po przepłynięciu około 150Mm dobijamy do niezamieszkałych wysp o nazwie Savage Islands (ter. portugalskie). Na jednej z nich Salvagem Grande znajduje się rezerwat rzadkich ptaków i roślin. Pilnuje jej 2 strażników, a można tutaj wejść tylko za specjalną zgodą. Czujemy się jak prawdziwi odkrywcy, na szczęście nie jesteśmy rozbitkami jak Robinson Kruzoe, ale wrażenia z odkrywania nieznanych lądów - extra :)

fot. Z. Bosek






fot. Z. Bosek









Na rozgrzewce ląduję niefortunnie na śliskiej powierzchni i nadwyrężam bark...

13 października 2011 pod wieczór dopływamy do Santa Cruz de Tenerife. Wpływamy w paradowym szyku, wszyscy na rejach. Ja tym razem, z bolącym jeszcze ramieniem z trudem wdrapałam się na pierwszą.

10 października 2011

Porto Santo

Ahoj
10.10.2011
 Drugi dzień kotwiczymy przy malowniczej wysepce Porto Santo o pięknej szerokiej plaży.



Krajobraz już całkiem inny, klimat też:)


Jest cudownie, ciepło. Wczorajszy wieczór upłynął nam bardzo sympatyczne na zabawie, tańcach na rufie przy dźwiękach muzyki z megafonu. Niektórzy poszaleli ze szczęścia, że stoimy na ciepłych wodach i skakali z bukszprytu w błękitną toń Atlantyku:)). Na pozostałych przyszedł czas dzisiaj. Ja też nie odmówiłam sobie tej przyjemności (woda ma ponad 23 stopnie).

W tle nasz wspaniały zaglowiec na kotwicy!

Przed południem żadnych lekcji, tylko pontonem na brzeg, zwiedzanie wysepki, pływanie w oceanie. Część z nas powędrowała i wpięła się na górę jakiegoś wulkanu. Jeszcze ostatnie luknięcie na neta i wracamy, bo wkrótce wypływamy w kierunku Teneryfy.
Przesyłam pozdrowienia, niedługo napiszę z Wysp Kanaryjskich.

9 października 2011

Ocean

Ahoj!

Wyruszamy 29.09.2011  przed wschodem słońca i opuszczamy gościnne kornwalijskie brzegi. Kierujemy się na zachód, na wielki Ocean Atlantycki. Słaby wiatr pozwala po dwóch dniach znaleźć się w miejscu gdzie w ubiegłym roku dopadł nas sztorm. Tym razem jest zupełnie inaczej, żeglujemy bardzo spokojnie.




Dopiero po 7 dniach szeroko opływamy Zatokę Biskajską, a następnego dnia na wysokości Lizbony łapiemy prąd kanaryjski i mocniejszy wiatr. W jednym dniu pokonujemy rekordowy dystans ponad 200Mm płynąc tylko na 9 żaglach. Wiatr wieje od rufy i znosi nas na falach, dlatego też mocno buja i rzuca nami na boki, źle się poruszać po statku, ale nam to już niewiele przeszkadza. Nikt też nie ma choroby morskiej.
 

Jestem na najwyższej reji, trochę wieje i huśta, ale jest wspaniale:)

Pozdrowienia z trumsla

Zaczyna się także strefa klimatu podzwrotnikowego, jest ciepło, o 6 rano temperatura osiąga 22°C na zewnątrz (pod pokładem jeszcze cieplej, gorąco), a za burtą towarzyszą nam... delfiny i wieloryby!!!
 Po 11 dniach żeglugi zbliżamy się do grupy wysp wulkanicznych, z których największą jest Madera. My jednak dopływamy do mniejszej wysepki Porto Santo na jednodniowy postój.



28 września 2011

Dzień pełen wrażeń

Ahoj:)
Dziś drugi dzień w Falmouth. 28.09.2011 zaczął się pobudką, jak zwykle o 6.00, potem rozgrzewka razem z Kanadyjczykami z Sorlandet - sztafeta w bieganiu i przeciąganie liny w grupach pięcioosobowych osobno dziewczyny, osobno chłopaki. Niestety nasi chłopcy bez śnadania nie dali rady i ulegli aż trzykrotnie Kanadyjczykom:(

Fot. Z. Bosek
Za to my dziewczyny z Chopina nie dałyśmy sobie w kaszę dmuchać i dwukrotnie pokonałyśmy dziewczyny z kanadyjskiej SPŻ. Raz pozwoliłyśmy się pokonać, żeby całkiem nie obedrzeć ich z honoru:)). Tak poważnie, to lekko nie było, bo oni są starsi od nas o dwa, trzy lata.
Później śniadanie i sprzątanie (mi trafił się rejon kapitański statku), następnie lekcje, ale jakie! - nauka tańca na kei! - super:) przez godzinę ćwiczyliśmy walca, czaczę i "niby sambę" - niby, bo Tajfun nasz trener nie do końca pamiętał, jak to idzie. Lekcja była kapitalna i orzekliśmy, że chcemy takie w każdym porcie.
Około 10 godziny pojechaliśmy na wycieczkę na plażę, gdzie graliśmy w krykieta i pływaliśmy w morzu, kto by przypuszczał, koniec września, a my pluskamy się w morzu i nawet nie zgrzytamy zębami z zimna.


Czeka nas jeszcze uroczysta kolacja i dyskoteka integracyjna z Kanadyjczykami.
Jutro pobudka o 5.00, rozgrzewka jeszcze na lądzie i wypływamy z Falmouth. Kierunek Madera - około 1600Mm przez Atlantyk.
Pozdrawiam wszystkich: rodzinkę, znajomych, moją szkołę, przyjaciół i tych, którzy śledzą nasz rejs;)



27 września 2011

Spotkanie z norweskim żaglowcem SOERLANDET

Dzisiaj 27.09 z samego rana nagrywała nasze poczynania na rejach angielska telewizja – specjalnie z tej okazji ogłoszono alarm. Robią program, bo jesteśmy swoistą sensacją, po ubiegłorocznym połamaniu masztów przez sztorm. Przyjmują nas bardzo ciepło i życzliwie.

Zacumowaliśmy obok żaglowca Soerlandet, który pływa pod norweską banderą, a na nim, aż trudno uwierzyć w taki zbieg okoliczności - Kanadyjska Szkoła Pod Żaglami, której założycielem też był Kapitan Krzysztof Baranowski. To naprawdę niesamowite spotkanie.
 Oj dzieje się, dzieje! Szczegóły na http://elondyn.co.uk/newsy,wpis,13374
Zwiedzaliśmy dzisiaj także piękne Muzeum Morskie w Falmouth. Poza tym cały dzień mam kambuz - wachta przy garach, lecz nasza Pani Krysia - Kuk jak tylko się wyrabiamy z robotą daje nam troszkę wolnego. Pracy jest jednak sporo, bo wkrótce będziemy gościć na naszym Fryderyku młodzież z Kanadyjskiej SPŻ. Potem oni nas na swoim żaglowcu;)))   Będzie okazja poćwiczyć angielski:) 
Wi-fi darmowe udało się złapać na mieście, ale jakość nie pozwala na przesłanie zdjęć, więc może przy innej okazji...
Wiele zależy teraz od pogody, planujemy zostać tu 2 dni i w czwartek wyruszyć na Atlantyk. Następny przystanek to chyba Madera. Jak wiatr pozwoli…

Morze Północne i Kanał Angielski

Miałam opisać jak przebiegała podróż przez Morza Północne, ale tyle się dzieje...więc krótko...
Po wypłynięciu na Morze Północne kierujemy się do Kanału Angielskiego (English Channel, La Manche). Wiatr nie jest zbyt mocny, ale wieje od dziobuL. Płyniemy więc najpierw na północ mijając od wschodu wyspę Helgoland. Kolejne 3 dni to halsowanie – „jazda zakosami” co oznacza częste alarmy do żagli - czasami przy zmianie kursu mocniejszy wiatr (7,8 Beauforta w porywach 9-sztorm trwa jedną dobę) sprawia, że cofamy się na wschód.

Czerwoną linią zaznaczona jest przybliżona "pokręcona nieco" trasa.
Wszelkie "dziwne" ruchy statku wymuszone były przeciwnymi wiatrami.
Po drodze mijamy platformy wiertnicze, no i oczywiście inne statki, których im bliżej Francji tym jest coraz więcej. Ostatni hals wykonujemy na wysokości Roterdamu i ….. włączamy silnik. Wiatr jest zbyt słaby i praktycznie nie ma jak płynąć na zachód. Po kilkunastu godzinach wpływamy przez Cieśninę Kaletańską do Kanału Angielskiego. Tutaj da się rozwinąć żagle, a pod wieczór pokazuje się słońce.
Nauka idzie pełną parą, rano po śniadaniu lekcje, potem obiad, wachty, prace bosmańskie, szorowanie pokładu, kolacja i znowu… lekcjeJ.
Przyłapane na grze i śpiewie...
Niektórzy (w tym ja) chętnie spędzają ewentualny wolny czas na śpiewaniu szant: „…bo kiedy śpiewu nie ma, bo kiedy śpiewu nie ma, Neptun się będzie gniewał…”


26 września 2011

Falmouth - 26.09.2011

Jest piękny, jeszcze ciepły wieczór, gdy dobijamy do portu Falmouth w Anglii.
Było trochę roboty przy żaglach, ale wreszcie zacumowaliśmy. Minęło 10 dni na morzu, było ok - tylko jedna sztormowa doba.
Zdjęcie z bukszprytu wykonał Zbigniew Bosek
Jutro rano pewnie już rozgrzewka na "twardym" lądzie. Planowany mamy postój do czwartku - trzeba zrobić solidne pranie, ale to już jutro...
Jestem trochę zmęczona więc relację z Morza Północnego i Kanału Angielskiego (La Manche) wystukam jutro - jak tylko czas pozwoli;) Dorzucę też kilka fotek.
Dobranoc i dziękuję za miłe słowa w komentarzach:)