30 października 2010
Do wybrzeży Anglii (Falmouth) po utracie masztów doholował nas kuter rybacki. Następnie autokar zawiózł nas do hostelu w pobliskim Penzance. W angielskich autobusach trzeba obowiązkowo mieć zapięte pasy i oczywiście nigdzie nie ma przyklejonych gum, czy schowanych śmieci :) Na początku dziwnie się czuliśmy, jadąc lewą stroną ulicy, ale szybko się do tego przyzwyczailiśmy. Po drodze zauważyliśmy wiele palm, które okazały się samosiejkami. Gdzieniegdzie widać było białe stylowe domki, które od razu przeniosły nas oczami wyobraźni do ciepłych krajów. Jak się okazało Penzance jest ślicznym miastem. Leży na cyplu najbardziej wysuniętym na zachód Anglii, otoczonym z trzech stron wodą.
Do wybrzeży Anglii (Falmouth) po utracie masztów doholował nas kuter rybacki. Następnie autokar zawiózł nas do hostelu w pobliskim Penzance. W angielskich autobusach trzeba obowiązkowo mieć zapięte pasy i oczywiście nigdzie nie ma przyklejonych gum, czy schowanych śmieci :) Na początku dziwnie się czuliśmy, jadąc lewą stroną ulicy, ale szybko się do tego przyzwyczailiśmy. Po drodze zauważyliśmy wiele palm, które okazały się samosiejkami. Gdzieniegdzie widać było białe stylowe domki, które od razu przeniosły nas oczami wyobraźni do ciepłych krajów. Jak się okazało Penzance jest ślicznym miastem. Leży na cyplu najbardziej wysuniętym na zachód Anglii, otoczonym z trzech stron wodą.
Dojechaliśmy do małego zameczku. To był nasz „YHA Youth Hostel”. Po pobycie w ciasnych kajutach był dla nas jak prawdziwy 3 gwiazdkowy hotel. Menager i reszta obsługi to bardzo mili ludzie, którzy przywitali nas specjałem Cornwallii (region, w którym się znajdowaliśmy się)- specjalnymi rogalami z ciasta francuskiego z gorącym nadzieniem w środku.
Przez dwa dni odpoczywamy: oglądamy zdjęcia, wychodzimy na zakupy, rozmawiamy wspominając śmieszne lub niebezpieczne sytuacje, nadrabiamy zaległości korespondencyjne i oczywiście zwiedzamy. Godzinę drogi od naszego hotelu jest plaża z przepięknym widokiem na ocean, który wypuścił nas ze swych objęć, a niedaleko od brzegu mała wysepka, na której stoi zamek. Kiedy jest odpływ można się tam dostać na piechotę, suchą stopą. Trwa on tylko dwie i pół godziny, później nie da się zejść z wyspy. Jednego dnia weszliśmy do zamku, ponieważ zostaliśmy zaproszeni na zwiedzanie. W Michael’s Mount do dziś dzień mieszkają kolejne pokolenia prawowitych właścicieli z XVII w. Kiedy przekroczymy bramę, wydaje się, że właśnie weszliśmy do "Tajemniczego Ogrodu". Z ciekawością, a jednocześnie ostrożnie stawia się kolejne kroki i zmierza się prosto na sam szczyt góry. A tam… czekają przepiękne widoki na wszystkie strony świata. W sypialni słychać szum morza. Jest cudownie.
Następnego dnia jedziemy do St. Ives. To mała, malownicza, turystyczna miejscowość. Zwiedzamy ogród pełen rzeźb i centrum miasta. Następnie rozdzielamy się i po kilka osób oglądamy różne zakątki. Razem z Kingą, moją przyjaciółką trafiamy na promenadę, tuż nad morzem, jest ślicznie. O godzinie 17 mamy zbiórkę blisko dworca i wracamy do hostelu. Pociągi drugiej klasy nie przypominają polskich. Zawsze są na czas, a do tego czyste i wygodne przedziały, przypominające wnętrze samolotu (śmiejemy się, że nie ma tylko stewardes). Jednak nic się nie równa z widokami mijanymi za oknem.
cdn..